autor: Mira Suchodolska
Stres, kilku szefów jednocześnie i niskie płace. Urzędnik sądowy ma gorzej niż niewolnik z call center
– Urzędnicy sądowi są bardzo narażeni na negatywne skutki stresu. Choćby z tego powodu, że nie cieszą się takim prestiżem jak sędziowie i nie mają takiej decyzyjności. Mają za to po kilku przełożonych jednocześnie i bardzo niski poziom wsparcia społecznego z ich strony. Co jest zresztą wpisane w kulturę organizacyjną sądów, gdzie postaciami dominującymi są sędziowie – mówi psycholog Katarzyna Orlak w rozmowie z Mirą Suchodolską.
Prowadzi pani badania pod hasłem „Monitoring stresu zawodowego w sądach i jego skutków zdrowotnych”. Wiem, że są w trakcie, ich końca można spodziewać się dopiero w przyszłym roku, ale ciekawa jestem pierwszych wniosków, jakie z nich płyną.
Na razie zrobiliśmy pilotaż, w ramach którego przeankietowaliśmy ok. 500 osób z kilku sądów na terenie całego kraju. To zarówno sędziowie, jak i urzędnicy sądowi. Prawidłowości, jakie rzucają się w oczy, to przede wszystkim wielki stres, jakiego te osoby doświadczają. Przeciążenie pracą i konfliktowość roli, w jakiej występują – to dotyczy obu tych grup zawodowych.
A jaka jest różnica pomiędzy nimi?
Urzędnicy są bardziej narażeni na negatywne skutki stresu. Choćby z tego powodu, że nie cieszą się takim prestiżem jak sędziowie i nie mają takiej decyzyjności jak sędziowie. Mają za to po kilku przełożonych na raz, w rezultacie nie wiedzą, kogo powinni słuchać, kto jest najważniejszy. Bo przecież i sędziowie mogą wydawać im polecenia, i ich bezpośredni kierownik, i dyrektor administracyjny. To nie jest komfortowa sytuacja, kiedy np. przychodzą do takiego pracownika trzy osoby, jedna po drugiej, i każda z nich ma sprawę na już. Oczekuje, a często żąda, aby to nią się zająć w pierwszej kolejności. Poza tym odporność na stres w przypadku sędziów jest sprawdzana zanim podejmą oni pracę, w przypadku urzędników nikt nie dba o to ile stresu będą w stanie w swojej pracy znieść
To musi budzić i budzi frustrację, zwłaszcza, że w takiej sytuacji nie bardzo mają do kogo się zwrócić o pomoc.
To kolejny wniosek, jaki się nasuwa – bardzo niski poziom wsparcia społecznego ze strony przełożonych. To jest zresztą wpisane w kulturę organizacyjną sądów, gdzie postaciami dominującymi są sędziowie. Indywidualiści, osoby bardzo samodzielne, które podejmują jednoosobowo najbardziej skomplikowane decyzje. Ale przecież w ich przypadku, jest to wpisane w charakter ich pracy, w trud orzeczniczy. Sędzia nie może prosić o pomoc w wyrokowaniu – musi pozostać niezawisły. Jednak to osamotnienie stało się modelem obowiązującym dla wszystkich innych pracowników, może z wyjątkiem pracowników obsługi. Porównywaliśmy poziom wsparcia, na jakie mogą liczyć ze strony swoich szefów pracownicy sądu, do tego, jakie uzyskują urzędnicy samorządowi. I muszę powiedzieć, że ci ostatni są w bardziej komfortowej sytuacji.
Kiedy rozmawiałam z urzędnikami sądowymi odniosłam wrażenie, że w firmie, w której pracują – a dla nich jest nią właśnie sąd – każdy patrzy swojego nosa, dba o własny interes. Taka dżungla, gorsza niż w korporacji, bo tam przynajmniej są wspólne cele i plany.
To jest właśnie owa kultura organizacji, o której mówiłam: w sądzie nie ma zwyczaju pracy zespołowej, za czym podąża nieco archaiczny sposób zarządzania ludźmi. Proszę zauważyć – jeszcze do niedawna takim ober szefem dla wszystkich był prezes sądu, w sposób naturalny dbał zwłaszcza o kolegów z z własnej grupy zawodowej – sędziów. Teraz niby wprowadzono dyrektora administracyjnego, który ma się zająć pionem urzędniczym, ale kompetencje tych dwóch często się nakładają, nie zawsze też mają oni zbieżne interesy, a szefem dyrektora pozostaje prezes sądu. Dlatego tak ważne jest uświadamianie skąd się bierze stres w pracy, jakie mogą być jego skutki i że dotyka on nie tylko sędziów, ale i innych pracowników sądu.
Znowu wrócę do moich rozmów z pracownikami Temidy. Opowiadali, że po zmianie organizacji sądów dyrektorami często zostawały np. główne księgowe, osoby fantastyczne, jeśli chodzi o bilanse i rachunki, ale pozbawione nie tylko kompetencji w zarządzaniu, ale nawet zwyczajnych zdolności ku temu. Aby być sprawnym menadżerem, trzeba mieć także ku temu predyspozycje. Może lepiej byłoby wziąć do tego ludzi z rynku.
Nie badałam kompetencji kadry kierowniczej sądów, nie wiem też czy możliwe było zatrudnienie osób z zewnątrz. Jednak Sąd, mimo wszystko, nie powinien, nie może funkcjonować jak korporacja. W instytucji wymiaru sprawiedliwości chodzi przecież o coś więcej, niż szybkie wyrabianie normy. Gdy produktem jest wyrok – powinien to być produkt najwyższej jakości.
Z tego wynika, że urzędnicy sądowi żyją w większym stresie, niż np. samorządowi. Każda praca wiąże się z jakąś nerwówką, mało komu płacą za jedzenie ciastek i picie kawy.
Mówiąc w skrócie, przekłada się to także na jakość funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Żyjący w nadmiernym stresie ludzie częściej popełniają błędy, częściej też chorują, są więc mniej wydajni. Spada ich efektywność, zaangażowanie w pracę. Poprawa ich sytuacji może sądownictwu, a więc nam wszystkim, wyjść tylko na dobre.
Myślę, że byliby szczęśliwsi, gdyby byli lepiej opłacani. Pensja niektórych, co jest gorzkim paradoksem, zwłaszcza że dotyczy osób „robiących w prawie” jest niższa, niż ustawowa pensja minimalna.
Ma pani rację, to kolejny powód do frustracji. Długotrwała nierównowaga między wysiłkiem jaki wkładamy w pracę a wynagrodzeniem jakie się z tej pracy ma stanowi źródło silnego stresu i powoduje choroby. Korzyści z pracy to jednak nie tylko zarobki – to także prestiż, uznanie, rozwój osobisty, bezpieczeństwo … Dlatego trzeba pracować nad kultura organizacji w sądach i budować wsparcie społeczne. Wprawdzie nie zastąpi ono całkiem pieniędzy na rachunki, ale pomaga lepiej radzić sobie z wyzwaniami i mniej odchorowywać codzienne trudności.
źródło: gazetaprawna.pl